Rok 2012
Krzyż Wolności i Solidarności jest nagrodą ustanowioną w 2010 r. dla działaczy opozycji wobec dyktatury komunistycznej. 13 listopada 2012 roku w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim w Warszawie odbyła się uroczystość wręczenia Krzyży 39. odznaczonym przez Prezydenta RP postanowieniem z 26 kwietnia 2012 r. Wśród odznaczonych był również mieszkaniec naszej gminy – Maciej Adam Zdanowski.
- Kiedy rozpoczął Pan działalność wobec dyktatury komunistycznej i w jaki sposób działalność się odbywała?
Maciej Zdanowski: Swoją działalność zacząłem po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku. Działałem w szeregach „Solidarności” w strukturach PKP. Zajmowałem się kolportażem wydawnictw opozycyjnych – rozprowadzałem różne materiały gazety (m.in. Tygodnik Mazowsze, Metro, Kos), ulotki, proporczyki. Były one ważnym elementem walki z władzą w czasach PRL. Ulotki służyły do rozpowszechniania informacji o zbliżających się demonstracjach, audycjach Radia Solidarność i innych ważnych wydarzeniach. Materiały z Warszawy były przewożone w przemyślany sposób – lokomotywami lub przewozili je konduktorzy. Kurier przekazywał je Tadeuszowi R. z Dziewul. Z kolei ja zabierałem je od niego i roznosiłem w pobliskich miejscowościach lub rozklejałem na okolicznych tablicach ogłoszeniowych i przystankach. Przez około 4 – 5 lat wszystko mi się udawało, byłem nieuchwytny. Miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale niestety pewnego dnia ktoś mnie „sprzedał”.
Były też inne sposoby rozpowszechniania materiałów. Kolega Ryszard P. rozrzucał ulotki z pociągów. Za takie działanie groził areszt. Akurat jemu się udało, nie został namierzony. Kolejną osobą walczącą o wolność Polski był Zdzisław Pietruczanis – dyspozytor PKP z Warszawy. To on wszystko planował, mówił nam, jak działać.
W jednym z mieszkań na dawnej ulicy 22 Lipca w Siedlcach był punkt, gdzie odbieraliśmy proporczyki związane z „Solidarnością” PKP. We dwóch zajmowaliśmy się rozprowadzaniem ich. Sprzedawaliśmy je w pielgrzymce Siedleckiej. Musieliśmy być bardzo ostrożni. Pieniądze z sprzedaży materiałów przeznaczane były na działalność „Solidarności” oraz więzionych jej członków. Niektóre materiały mam do tej pory. Podczas kolportażu narażałem nie tylko siebie, ale i bliskich.
W latach 80. byłem również działaczem Diecezjalnego Komitetu Charytatywno – Społecznego, który działał przy Katedrze Siedleckiej. Tam także zajmowałem się rozpowszechnianiem materiałów. Pieniądze również przeznaczane były na ten sam cel. Za solidarny gest pomocy potrzebującym otrzymałem od ks. Józefa Miszczuka podziękowanie.
Przez lata działalności wobec dyktatury komunistycznej nie brałem udziału w wyborach. Dopiero w 1988 roku w wyborach do rad narodowych udaliśmy się do urn. Wybory odbywały się w atmosferze wezwania do ich bojkotu wystosowanego przez Tymczasową Komisję Koordynacyjną NSZZ “Solidarność”. Według władz komunistycznych frekwencja wówczas wyniosła 55-56% , dane niezależne podawały 23%.
- Powiedział Pan, że ktoś Pana „sprzedał”. Co działo się potem?
Maciej Zdanowski: 15 lutego 1985 roku z rana wyjechałem do pracy. W domu nie było mnie przez 12 godzin. Po powrocie zastałem przestraszoną rodzinę. Okazało się, że tego dnia dwóch funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa oraz Milicjant przeprowadzili w moim domu rewizję. Nawet dywan był ściągnięty, sprawdzali również w popielniku. Na szczęście znaleźli tylko pojedyncze egzemplarze ulotek i gazet. Większa ilość materiałów ukryta była za szafkami w kuchni, pod kufrem… Gdyby tam zajrzeli, z pewnością trafiłbym do aresztu. Przeszukali również budynki gospodarcze i piwnicę. Zabrali wówczas zdjęcia ze spotkań „Solidarności”, kalendarzyk z adresami. Po powrocie do domu żona opowiedziała mi o wszystkim. Spanikowałem. Powyciągałem wszystkie materiały ze skrytek i spaliłem je. Zostawiłem tylko pojedyncze egzemplarze. Bardzo bałem się, że za to działanie pójdę do więzienia, a rodzina zostanie sama. Po rewizji w domu funkcjonariusze zostawili mi wezwanie na przesłuchanie, na które miałem się stawić 2 tygodnie później. Wówczas miałem pogrążyć Mirosława A., a powiedziałem, że go nie znam. Po przesłuchaniu oddano mi część materiałów które zabrano podczas rewizji w domu. Zwrócone zostały tylko te nic nie znaczące dla sprawy, pozostałe zostały przekazane Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, a następnie do Instytutu Pamięci Narodowej w Lublinie. Dopiero niedawno udało mi się je odzyskać.
- Jak się rozpoczęło Pana działanie w „Solidarności”?
Maciej Zdanowski: Po wprowadzeniu stanu wojennego do Siedlec przyjechał jakiś pan ze struktur zakładających „Solidarność”. Ja jako pierwszy wpisałem się na listę. Byłem zwykłym członkiem. Na początku, jak każdy, byłem obserwowany, pytano o mnie znajomych, po prostu „badano” mnie. Zaufał mi Tadeusz R. z Dziewul. To on wprowadził mnie w kolportaż. U niego w domu słuchałem „Wolnej Europy” i „Głosu Ameryki”. Później sam kupiłem sobie radio, by odbierać te fale. Byłem na bieżąco z wiadomościami.
- Wcześniej mówił Pan, że materiały do rozpowszechnienia przewozili maszyniści lub konduktorzy. Czy wszystkim takim pracownikom powierzane były materiały?
Maciej Zdanowski: Nie wszystkim, tylko tym zaufanym. Były to osoby należące do „Solidarności”.
- Czy działał Pan tylko na „naszym” terenie?
Maciej Zdanowski: Nie. Razem z „Solidarnością” jeździłem na spotkania do Warszawy, Częstochowy, Siedlec. W Warszawie na Żoliborzu w kościele pw. Św. Stanisława Kostki odprawiana była Msza św. za Ojczyznę. Często podczas tej Mszy stałem w poczcie sztandarowym. Jeździliśmy tam nie tylko na modlitwę, ale również rozpowszechniać nasze materiały. Na początku czułem się bardzo pewnie, do czasu, gdy mnie namierzyli. Wtedy straciłem pewność.
- Jak wyglądały spotkania „Solidarności”?
Maciej Zdanowski: Podczas wyjazdów do Warszawy dużo pomagały nam Siostry Benedyktynki. One przygotowywały nam żywność. Górale dawali płaszcze, kożuchy, buty. Podczas spotkań w Warszawie było dość niebezpiecznie. Często urządzano prowokacje. Polegały one na tym, iż prowadzono nas w ślepą uliczkę lub zwężano ulicę, by rozrzedzić tłum. Wówczas bito pod byle jakim pretekstem. Jeden człowiek został brutalnie pobity np. za to, że palił papierosa. Inna sytuacja: 1986 rok. Jechaliśmy autobusem. Ja i kolega byliśmy w mundurach kolejowych, ponieważ wracaliśmy z uroczystości, gdzie staliśmy w poczcie sztandarowym. Ktoś z autobusu krzyknął na postoju przez okno: „Solidarność” i od razu do środka wkroczyła milicja. Brutalnie pobili prawie wszystkich pasażerów. Jednak my nie dostaliśmy – być może ze względu na mundur.
23. każdego miesiąca od czasu śmierci ks. Jerzego Popiełuszki (październik 1984 r.) „Solidarność” wyjeżdżała na całonocne czuwanie przy Jego grobie. Rozpoczynało się ono o godzinie 21:00, a kończyło około 7:00 następnego dnia. Ja na swoje pierwsze czuwanie wyjechałem 23 stycznia 1985 roku i wówczas po raz pierwszy miałem rewizję. Było to dość nieprzyjemnie przeżycie.
Jak już mówiłem, spotkania „Solidarności” odbywały się również w Częstochowie – jeździliśmy na pielgrzymki ludzi pracy lub kolejarzy. Cała „Solidarność” zbierała się w Domu Pielgrzyma.
Manifestacje odbywały się również w Siedlcach – 3 maja i 11 listopada. Uczestniczyliśmy również we Mszy św. za Ojczyznę odprawianej w kościele pw. Św. Stanisława.
-Przez ile lat działaliście w ten sposób?
Maciej Zdanowski: Od 13 grudnia 1981 roku, kiedy wprowadzono stan wojenny. Ja działałem jeszcze w latach 90. Cały czas jeździłem na czuwania, podczas których odbywał się również kolportaż. Gdy na Prezydenta Polski lud wybrał Lecha Wałęsę, wówczas już nie było potrzeby rozprowadzania materiałów i walki o wolność Polski.
-Czy za rozpowszechnianie materiałów pogrążających władzę PRL dostawaliście jakieś wynagrodzenie?
Maciej Zdanowski: Wszyscy działaliśmy społecznie, nie pobieraliśmy za to żadnych wynagrodzeń.
- Czy Pan żałuje, że działał w ten sposób?
Maciej Zdanowski: Nie, było to bardzo niebezpieczne, ale wszyscy walczyliśmy o wolność Ojczyzny.
- Kiedy otrzymał Pan powiadomienie o odznaczeniu Krzyżem Wolności i Solidarności?
Maciej Zdanowski: Powiadomienie otrzymałem 5 listopada br. Już w ubiegłym roku działacze „Solidarności” zgłosili wniosek do Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej o docenienie mojej działalności. Po tym dostałem pismo z IPN z prośbą o kontakt. Oddzwoniłem. W rozmowie zaproszono mnie do Warszawy, bym pokazał dokumenty, które posiadam. Niestety okazało się wtedy, że w Warszawie nie mają tych dokumentów co ja, wiec do końca nie da się potwierdzić mojej działalności. Pani obsługująca poprosiła jedynie o sygnatury dokumentów, które posiadam z IPN w Lublinie, ponieważ chciała jeszcze raz wszystko sprawdzić. Następnego dnia zadzwoniła do mnie z przeprosinami. Okazało się, że wszystkie dokumenty zostały zgromadzone i wniosek o nadanie Krzyża Wolności i Solidarności został przekazany do Kancelarii Prezydenta. W mojej sprawie procedury trwały rok.
- Uroczyste odznaczenie Krzyżem odbyło się 13 listopada 2012 roku. Proszę opowiedzieć, jak wyglądała uroczystość.
Maciej Zdanowski: Tego dnia pojechałem do Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego w Warszawie. Na wniosek Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zostałem odznaczony za zasługi w działalności na rzecz niepodległości i suwerenności Polski oraz respektowania praw człowieka w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Odznaczeń dokonywał Wicewojewoda Mazowiecki Dariusz Piątek. Wręczył je 27 obecnym osobom – wszyscy to działacze „Solidarności”. Uroczystość była bardzo podniosła i wzruszająca. Na początku odśpiewaliśmy hymn państwowy, później słowa podziękowania wygłosił Pan Wojewoda. Następnie odznaczył zasłużonych. Uroczystość zakończyła się poczęstunkiem.
- Jak teraz się Pan czuje?
Maciej Zdanowski: Czasy PRL były dla Polski bardzo trudne. Działałem z narażeniem życia nie tylko swojego, ale również i bliskich. Zaszczytem jest otrzymanie Krzyża Wolności i Solidarności. Nie liczyłem na żadne wyróżnienia. Dziękuję Panu Prezydentowi za uhonorowanie moich działań.
- Dziękuję za rozmowę. Gratuluję serdecznie i życzę zdrowia oraz kolejnych sukcesów.
Maciej Zdanowski: Dziękuję bardzo.
Galeria zdjęć
Podziel się artykułem